19 listopada 2012

Wielkie oszustwo – wiara w ciągłość i trwałość



“Narodziny człowieka są narodzinami jego smutku. 
Im dłużej żyje, tym robi się głupszy, 
gdyż pragnienie uniknięcia nieuchronnej śmierci dokucza mu coraz bardziej. 
Jakież to gorzkie! Żyje nieosiągalnym! 
Pragnienie przetrwania w przyszłości 
czyni go niezdolnym do życia w teraźniejszości.“  
CZUANG TZU



Śmierć we współczesnym świecie
Kiedy przybyłem na Zachód, zaszokowała mnie różnica w postawach wobec śmierci – między tą,  w której wzrastałem, a tą którą ujrzałem tutaj. Mimo wielkich osiągnięć technicznych współczesne społeczeństwo zachodnie w ogóle nie rozumie śmierci i nie wie, co dzieje się podczas procesu umierania i po nim.
Przekonałem się, że ludzi uczy się tu zaprzeczać śmierci, że ucz się ich, iż jest ona jedynie unicestwieniem i stratą. Większa część ludzkości żyje więc zaprzeczając śmierci, albo jest nią przerażona. Nawet mówienie o śmierci uważa się za chore; wielu ludzi sądzi, że samo wypowiedzenie słowa “śmierć” może ją sprowadzić. Inni z kolei patrzą na śmierć z naiwną, bezmyślną pogodą, sądząc, nie wiedzieć czemu, że w ich przypadku wszystko dobrze się skończy i że nie ma się czego obawiać. Kiedy o nich myślę, przypominają mi się słowa pewnego tybetańskiego mistrza: Ludzie często popełniają błąd, lekceważąc śmierć. Myślą: “Cóż wszyscy umierają. To normalne, nie ma w tym nic strasznego. Nic mi nie będzie”. To ładna teoria. Dopóki nie zacznie się umierać.
Pierwsi uważają śmierć za coś, 
przed czym należy uciekać, drudzy sądzą, że nie ma się czym martwić, 
bo śmierć zadba o siebie sama. 
I jedni, i drudzy są bardzo daleko od zrozumienia prawdziwego znaczenia śmierci.
Wszystkie wielki duchowe tradycje świata, w tym oczywiście i chrześcijańska, mówią nam wyraźnie, że śmierć nie jest końcem. Wszystkie przekazują wizję przyszłego życia, które nadaje święte znaczenie życiu, jakie prowadzimy teraz. Mimo to współczesny świat jest duchową pustynią, której większość mieszkańców wierzy, że poza tym życiem nie istnieje nic. Większość ludzi, nie mająca prawdziwej wiry w życie pozagrobowe, wiedzie egzystencję pozbawioną najgłębszego znaczenia.
Uświadomiłem sobie, że zgubne efekty zaprzeczania śmierci dotykają nie tylko jednostek; wywierają wpływ na całą planetę. Współczesnym ludziom, głęboko wierzącym, że nie ma nic poza życiem doczesnym, brak szerszej perspektywy. Nic nie powstrzymuje ich więc przed plądrowaniem naszej planety dla doraźnych celów, przed egoistycznym postępowaniem, 
które może kiedyś okazać się zgubne. 

 
Ilu jeszcze ostrzeżeń potrzebujemy, choćby takich jak to, wypowiedziane przez byłego ministra środowiska Brazylii, odpowiedzialnego za puszczę amazońską?



Współczesne społeczeństwo przemysłowe to fanatyczna religia. Niszczymy i zatruwamy wszystkie ekosystemy naszej planety. Podpisujemy weksle, których nasze dzieci nie będą w stanie spłacić (…). Zachowujemy się tak, jakbyśmy byli ostatnim pokoleniem na tej planecie. Jeśli nie zajdą radykalne zmiany w naszych sercach i umysłach, jeżeli nasze poglądy zasadniczo się nie zmienią, to Ziemia skończy jak Wenus; wypalona i martwa.


Strach przed śmiercią i nieświadomość życia po śmierci są paliwem owych zniszczeń, 
które zagrażają wszelkiemu życiu. 
Czyż nie powinno nas więc niepokoić to, że ludzi nie uczy się, czym jest śmierć? 
Że nie uczy się ich umierać? 
Że nie daje się im żadnej nadziei na życie po tym życiu, że nie mówi się im, co czeka ich po śmierci? 
Czyż to nie ironia, że młodych ludzi uczy się na tak wysokim poziomie wszystkiego, 
z wyjątkiem tego, jak zdobyć wiedzę na temat sensu życia, która to wiedza, 
być może, pomoże nam przetrwać?


Zawsze intrygowało mnie to, że pewni buddyjscy mistrzowie, których dane było mi znać, 
zadawali ludziom przychodzącym do nich po nauki jedno proste pytanie: 
“Czy wierzysz w jakieś życie po tym życiu?” 
Nie pytali o wiarę w filozoficzną tezę, lecz o prawdziwe, głębokie przekonanie. 
Mistrz wie, że ludzie wierzący w życie pozagrobowe patrzą na świat inaczej, 
mają poczucie osobistej odpowiedzialności. 
Mistrzowie musieli podejrzewać, że ci, którzy nie wierzą w życie pozagrobowe, 
stworzą społeczeństwo zorientowane na osiąganie doraźnych celów, 
nie zaprzątających sobie głowy konsekwencjami własnych czynów. 
Może właśnie dlatego stworzyliśmy ów brutalny świat, w którym teraz żyjemy; 
świat prawie zupełnie pozbawiony prawdziwego współczucia? (…)
Los bogów przypomina mi o tym, jak traktuje się dziś starych, chorych i umierających ludzi. 
Nasze społeczeństwo opętane jest młodością, seksem i siłą; starości i rozkładu unikamy jak ognia. 
Czy to nie przerażające, że ludzi, którzy są za starzy, by pracować,
 uważamy za bezużytecznych i traktujemy jak odpadki? 
Czy to nie wstrząsające, że zamykamy ich w domach starców, 
gdzie umierają samotni i porzuceni? (…)
Nawet gdy umiera ktoś bliski i kochany, często odkrywamy, że nie mamy pojęcia, jak mu pomóc. 
A kiedy już jest martwy, nikt nie zachęca nas do zadumy nad jego losem, 
nad tym, co się z nim stanie, i  nad tym, jak moglibyśmy mu pomóc. 
Prawdę mówiąc, ryzykowne jest już sformułowanie takich pytań 
– mogą one zostać uznane za bezsensowne i śmieszne.
Na szczęście zaczyna się to zmieniać. 
Na przykład wspaniałą opiekę – zarówno praktyczną, jak i emocjonalną – zapewniają hospicja. 
A jednak to zbyt mało: umierający potrzebują nie tylko miłości i troski, lecz czegoś znacznie głębszego. Potrzebują odkrycia prawdziwego znaczenia śmierci.
 I życia. Jak bez tego możemy dać im prawdziwe pocieszenie?
 Umierającym potrzebna jest więc również pomoc duchowa, bo tylko wiedza duchowa pozwala stanąć oko w oko ze śmiercią i tylko ona pozwala śmierć zrozumieć.
Poczułem się podniesiony na duchu, kiedy w ostatnich latach pionierzy, 
tacy jak Elisabeth Kubler-Ross i Raymond Moody, podjęli na Zachodzie  temat śmierci i i umierania. (…)
To bardzo smutne, że większość z nas zaczyna doceniać życie dopiero, gdy umiera. 
Często wspominam słowa wielkiego buddyjskiego mistrza Padmasambhawy: 
Ci, którzy wierzą, że mają mnóstwo czasu, są gotowi dopiero w chwili śmierci. 
A wtedy dręczy ich żal. Czyż nie jest za późno na coś innego?  
Większość ludzi umiera nie przygotowana na śmierć, tak jak żyła nie przygotowana do życia
Trudno o bardziej przygnębiającą refleksję na temat współczesnego świata.

Wielkie oszustwo.
Po śmierci mojego mistrza miałem szczęście nawiązać bliski kontakt z Dudziomem Rinpocze, jednym z największych mistrzów medytacji, mistyków i joginów naszych czasów. 
Pewnego razu Rinpocze i jego żona jechali samochodem przez Francję, podziwiając urocze krajobrazy. Kiedy mijali rozległy cmentarz, świeżo pomalowany i obsadzony kwiatami, 
żona Dudzioma Rinpocze powiedziała:
-Spójrz, Rinpocze, na Zachodzie wszystko jest takie czyste i schludne. Nawet miejsca, w których trzymają zwłoki, są tu nieskazitelnie czyste. Na Wschodzie trudno by było znaleźć tak wysprzątane mieszkanie.
- O tak, masz rację – odpowiedział Rinpocze. – To taki cywilizowany kraj. 
Mają cudowne domy dla zwłok. 
Ale musiałaś chyba zauważyć, że mają także fantastyczne domy dla żyjących zwłok?
Ilekroć  przypominam sobie tę historię, myślę o tym,  jak puste i płytkie może być życie oparte na fałszywej wierze w ciągłość i trwałość. Jeżeli tak żyjemy, stajemy się nieświadomymi, żywymi zwłokami, o których mówił Dudziom Rinpocze.
I większość z nas tak właśnie żyje: zgodnie z przygotowanym z góry planem. Młodość mija nam na zdobywaniu wykształcenia. Potem szukamy pracy, spotykamy kogoś, pobieramy się i rodzą się nam dzieci. Kupujemy dom, staramy się osiągnąć sukces, próbujemy ziścić marzenia, takie jak domek letniskowy i drugi samochód. Wyjeżdżamy na wakacje z przyjaciółmi. Planujemy sobie emeryturę. Największe dylematy, przed jakimi stają niektórzy z nas, to pytanie, gdzie spędzić wakacje i kogo zaprosić na Boże Narodzenie. Nasze życie jest monotonne, błahe i nudne, zmarnowane w pogoni za banałem, gdyż nic lepszego zdaje się nie przychodzić nam do głowy.
Żyjemy w takiej gorączce, że ostatnią rzeczą, na jaką mamy czas, jest myślenie o śmierci. Tłumimy ukryty lęk przed nietrwałością, otaczając się kolejnymi przedmiotami, kolejnymi wygodami i luksusami po to tylko, by odkryć, że jesteśmy ich niewolnikami. Utrzymywanie ich pochłania nasz cały czas i całą energię.  Wkrótce jedynym celem naszego życia staje się chronienie tego, co dotychczas zgromadziliśmy. Kiedy zachodzi zmiana, znajdujemy najprostsze, zgrabne, prowizoryczne rozwiązanie. I tak toczy się życie, dopóki poważna choroba lub katastrofa nie wyrwie nas z letargu i odrętwienia.
Nie poświęcamy też wiele czasu na myślenie o tym życiu. Spójrzcie na ludzi, którzy pracowali całymi latami i musieli przejść na emeryturę po to tylko, by przekonać się, że stojąc na progu starości i śmierci, nie mają co ze sobą zrobić. Jakby na przekór całej tej paplaninie o praktyczności, na Zachodzie często oznacza ona ciemnotę i egoistyczną krótkowzroczność. Krótkowzroczne skupienie się na życiu doczesnym, i tylko na nim, jest wielkim oszustem, przyczyną ponurego, niszczycielskiego materializmu współczesnego świata. Nikt nie mówi o śmierci i o życiu po niej, ponieważ ludziom każe się wierzyć, że mogłoby to przeszkodzić tak zwanemu “postępowi” na świecie.
Jeśli jednak naszym największym pragnieniem jest naprawdę żyć, żyć nadal, to czemu uparcie obstajemy przy tym, że śmierć jest końcem? Dlaczego nie spróbujemy choć zbadać możliwości istnienia życia po śmierci? Dlaczego – skoro jesteśmy tak pragmatyczni, jak utrzymujemy – nie zadamy sobie szczerze pytania: gdzie jest nasza prawdziwa przyszłość? W końcu nikt nie żyje dłużej niż sto lat. A potem zaczyna się wieczność, o której nic nie wiemy …

“Tybetańska księga życia i umierania” Sogjal Rinpocze

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

rewelacyjne!!!
Zbyszek

Anonimowy pisze...

Tak.... czasu coraz mniej by się ocknąć by spojrzeć z szerszej perspektywy ducha nie ciała....niestety głód ludzkich serc,które chcą więcej i więcej ..tu i teraz ...nie zna granic...